– My tu przyszli, bo Pan Bócek nas zesłał i szepnął na ucho, że tu dobry człowiek mieszka… Tak Grzegorz Natanek witał potrzebujących, do których poszliśmy z darami. Później zaśpiewaliśmy kolędę, porozmawialiśmy, posłuchaliśmy i z powrotem do samochodu. Trzeba było jechać dalej.
– Zobacz, że takie małe mieszkanka, ale jak tam czyściutko. Oni naprawdę dbają o to, co mają – mówię do Elizy po paru wizytach. Ale później nie było już tak kolorowo. Zadymione, szare pomieszczenia. Chudy kot, który wpatrywał się w nas dużymi, zdziwionymi oczami. Jego właściciel przeszedł zawał. Nie mógł później mówić, teraz ledwo co tę zdolność odzyskuje. Grzesiek powiedział do niego z uśmiechem – Bo wie pan, czasami to milczenie jest złotem.
Do każdego z uśmiechem, kilkoma pokrzepiającymi słowami. To wystarczy. Tutaj żart, tam żart, śmiejemy się. Oni też się śmieją. I ja się śmieję, choć później chce mi się płakać. Ale wstrzymuję łzy, bo nie o to chodzi, by się zadręczać myślami. Trzeba pomagać, a wzruszenie nie zawsze jest pomocne. Bo należy rozmawiać. I znów – uśmiechać się!
Kolejne mieszkanie: –Przepraszam was, że nie otwierałem, ale usypiam po lekach – zza drzwi widzimy twarz mężczyzny. Jest niepełnosprawny. Nie ma jednej nogi. Może trochę zawstydzony, może nie za bardzo wie, o co chodzi. Wchodzimy, ciasny korytarz, na podłodze kałuża moczu. Stawiamy paczkę na stole, Grzesiek mówi, co jest w środku, co przynieśliśmy ze sobą. Łzy w oczach mężczyzny sprawiają, że milczymy. Nie wierzył, że ktoś przyjdzie, że dostanie coś do jedzenia, że ktoś pomoże. No bo dzwonił do jednego pana, ale on mówił, że to niemożliwe. Na koniec życzy nam, byśmy każdemu, do kogo przyjdziemy, sprawili tyle radości co jemu. Życzymy wesołych świąt. Nie będą wesołe, bo spędzi je w szpitalu. Życzymy znów: zdrowia. Bo zdrowie najważniejsze. Wychodzimy, nie mamy odwagi później się do siebie odezwać.
Nie zawsze spotykamy się z wdzięcznością. Pukamy do jednych drzwi: czy możemy wejść? Nie. Kobieta odmawia, nieufna. W innym mieszkaniu, po postawieniu paczki: ile za to? Ludzie nie wierzą, że za darmo, że nie chcemy nic od nich. Ani pieniędzy, ani podpisu. W kolejnym bloku dowiadujemy się, że kobieta nie wychodzi wcale z domu, kiedy jest zima. Musiałaby zejść kilka pięter, a ma cukrzycę. Przez niemal pół roku siedzi zamknięta w czterech ścianach, czasami ktoś wpadnie. Jak można tak żyć? – zastanawiam się. A można.
Podczas naszych odwiedzin, jeśli mogę to tak nazwać, nie zabrakło też makabrycznych „żartów”: – Jak umrę, to mnie pochowają w tym pudle! – mówi starsza pani. Niziutka, zgarbiona, ale cieszy się, że jesteśmy. Inna martwi się, że nie ma nas czym poczęstować. Każe zostawić swoje adresy i obiecuje, że się odwdzięczy!
Nie jestem w stanie powiedzieć, kto wzruszył czy zasmucił mnie najbardziej. Nasza akcja przebiegała raczej wesoło, choć czasem trafialiśmy na ludzi trudnych, zdarzał się i alkohol. Ale nie wolno oceniać tych ludzi. Mówi się, że trzeba dać wędkę, nie rybę. Ale co wtedy, kiedy nawet wędka nie pomoże? Zostawić na pastwę losu?
Wracając do domu zastanawiałam się, czy faktycznie się popłaczę, bo tych wzruszeń zbierało się coraz więcej. Przed oczami ciągle miałam obraz tych mieszkań. I tych czystych, i tych siwych od dymu papierosowego. Co trzeba zrobić, by żyć w takich warunkach? Na pewno nie potrzeba wiele. Niektórzy pewnie sami sobie wybrali taki los. Na innych – po prostu spadł. Dlatego musimy chwytać każdą chwilę, bo dziś jesteśmy tutaj, a jutro możemy leżeć sparaliżowani w łóżku. I to do nas będzie przychodzić opiekunka, pomoc społeczna, może trafi się kilka osób, które przyjdą z darami.
Kiedy dowiedziałam się o akcji Roberta Korólczyka, nie zastanawiałam się długo, czy być wolontariuszem. Od razu, chętnie, przebierzemy się, oczywiście. Sprawę traktowałam lekko. Wstyd się przyznać, ale rano jeszcze mi się nie chciało wcześnie wstać, ledwie podniosłam się z łóżka. Myślałam sobie, że pojedziemy, zrobimy, co do nas należy i wrócimy, bo co to takiego? Mnóstwo organizacji się tym zajmuje. Zawsze ktoś komuś pomaga. Nad tym czuwa cały sztab ludzi! Zdawałam sobie sprawę z tego, że warunki mogą być straszne, ale tego się nie spodziewałam. I nie zapomnę nigdy w życiu. Jestem ciekawa, ile jeszcze razy będę musiała przekonywać się, ile życie jest warte, by faktycznie, realnie, na co dzień je doceniać. Nie tylko od święta.
Tekst:Karolina KrzyżanowskaWideo i montaż : Gosia Kępa
Zdjęcia: Wiktor Bąkiewicz