Aktualności

Idę tam, gdzie mnie niesie – wywiad z Mietkiem Szcześniakiem

Mały Mietek chciał zostać naukowcem. Dorosły – śpiewa i… uprawia drzewa. Znany polski wokalista Mietek Szcześniak czerpie z ludzi i natury i oddaje wiele z siebie. Teraz uczy młodych wokalistów, jak śpiewać. Wśród nich była Natalia Widuto, której udało się porozmawiać z artystą.


Muzyka towarzyszy Panu od najmłodszych lat. W którym momencie swojego życia zorientował się Pan, że to jest właśnie to, co będzie Pan w życiu robił?

Jako dziecko miałem marzenie… Chciałem zostać naukowcem. Właściwie to najbardziej mi się podobało. Robiłem eksperymenty – od chemicznych po botaniczne. A muzyka… była dla mnie czymś tak naturalnym jak oddychanie. Dzięki temu rodzajowi talentu porozumiewałem się ze światem. Wszyscy członkowie mojej rodziny – do trzeciego pokolenia – mają słuch muzyczny, więc był to naturalny język między nami, porozumiewaliśmy się nim często i razem. Było jasne, że  to będzie moja życiowa droga.

Czy od zawsze ciągnęło Pana do muzyki gospel, soulu, amerykańskich brzmień? Co na ten wybór wpłynęło?

Słuchałem różnej muzyki. Kiedy dorastałem, nie było internetu ani takiej dostępności do muzyki jak teraz. Przechodziłem różne etapy, szukałem, fascynowałem się rzeczami, które mnie rozwijały, które były bogatsze niż to, co już umiałem. Dopiero mając kilkanaście lat  usłyszałem Arethę Franklin, która śpiewała z chórem gospel. Doznałem olśnienia, serio. Byłem wdzięczny, że taka muzyka w ogóle istnieje na świecie, że ten rodzaj ekspresji i bogactwa w muzyce może być odbierany, wykonywany i słuchany… No i zafascynowałem się. Zacząłem szukać polskich odpowiedników, znalazłem swoją mistrzynię w Grażynie Łobaszewskiej. Podziwiałem sposób, w jaki ona śpiewała tę muzykę po polsku, jak frazowała, jak zgrabnie pokonywała meandry w polszczyźnie, śpiewając super rytmicznie, jak wybierała barwy i ekspresję. Była mistrzynią, zresztą jest nią nadal. Słuchałem więcej, rozwijałem się i doszedłem do wniosku, że synkopowana, czarna muzyka to moja wyraźna  fascynacja w muzyce rozrywkowej. Słuchałem też sporo muzyki etnicznej i jazzu.

Muzyka, którą Pan wykonuje, ma często chrześcijańskie przesłanie. Czy to ma związek z osobowością, stanem ducha, czy to kwestia wyłącznie muzyczna?

Jeżeli używam słów, robię to bardzo świadomie. Uważam, że śpiewanie piosenek może być rodzajem sztuki, jeżeli trzy elementy – muzyka, literatura i osobowość – mają poziom, jest talent, wykonana została praca i potrafi się wszystkie elementy harmonijnie połączyć. Za śpiewanie piosenek Nobla się nie dostaje, ale wierzę, że piosenka może być inspiracją do rzeczy ważniejszych niż piosenka. Taka jest moja drobna ambicja. Nigdy nie chciałem być śpiewakiem religijnym czy tzw. świeckim. Zawsze chciałem śpiewać o całym człowieku, bo fajnie jest wymyślone ciało i fajnie jest wymyślona dusza… I oto całe moje przesłanie.

Współpracuje Pan z muzykami amerykańskimi. Jak wygląda Pańska  współpraca? Jak się zaczęła?

Spotkaliśmy z Wendy Waldman, producentką, artystką, współautorką piosenek na moją ostatnią płytę, w Polsce. Mieliśmy napisać wspólnie parę piosenek. Poszło nadspodziewanie owocnie, dogadaliśmy się artystycznie i ludzko. Wendy przedstawiła mi swoją rodzinę muzyczną w Los Angeles, ja – swoją w Polsce i zaczęliśmy  współpracować, fascynować się i tworzyć nowe piosenki, aranżacje, produkcje. Nagrywaliśmy w Polsce, Los Angeles, Londynie i po czterech latach powstała płyta zatytułowana „Signs” („Znaki”). Ukazała się w zeszłym roku w Polsce, w tym roku – w Stanach i elektronicznie i cóż… Myślę, że na tej jednej się nie skończy. W LA mam po prostu swój rodzaj domu i muzyczną rodzinę – białych i czarnych. Każdemu życzę takiej przygody…

W pewnym momencie odciął się Pan od komercyjnego świata i poszedł swoją drogą. Czym to było spowodowane?

Ja się nie odcinałem. W moim przypadku muzykowanie przeplata się z życiem, wiec idę, tam gdzie mnie niesie, tam gdzie podążają moja intuicja, smak, fascynacje, moje poszukiwania piękna, dobra i prawdy… I to jest w moich piosenkach. Dlatego śpiewam, odważam się na to. Nie uważam, że coś mi się należy – śpiewam do ludzi, do ich głów i serc. Idę tam, gdzie myślą podobnie.

Jak w tym momencie wygląda Pańskie życie artystyczne?

Zacząłem właśnie nowy dla mnie etap, czyli dzielenie się  doświadczeniami z młodymi ludźmi. Nie wiem, na ile jestem w tym dobry, na ile oni są w stanie wziąć to, co mi jest drogie. Próbuję się tym jednak podzielić i widzę, że czasem to przynosi dobre efekty. Co do pracy – sporo koncertuję w kraju i za granicami. Nagrywam nową płytę w Stanach i w Polsce (dwie różne) i biorę udział w projektach innych artystów.

Złota rada od Mietka Szcześniaka dla młodych, początkujących wokalistów?

Róbcie wszystko świadomie. Nikt nie będzie za was żył i za was śpiewał. W związku z tym słuchajcie tego, co macie w głowie i w sercu. Śpiewajcie jak najlepiej potraficie, uczcie się tego, fascynujcie, grajcie na instrumentach. I nie porównujcie się – każdy ma swoją opowieść.

Co interesuje Pana poza muzyką?

Jestem przyjacielskim człowiekiem, lubię świat i ludzi. W wolnych chwilach jestem z moimi przyjaciółmi i bliskimi. Nie lubię spędzać czasu wśród obcych ludzi,  lubię dawać swój czas i brać go od tych, których lubię i kocham. Maluję, słucham muzyki, piszę, sporo czytam i oglądam dużo filmów. Mam również chatę na wsi i duży ogród, gdzie uprawiam drzewa. Znam się na tym i dbam o nie, komponuję całą tę przestrzeń. Lubię też leniwie spędzać czas na hamaku miedzy starymi  jabłoniami. Tam sobie czytam, a czasem tylko oglądam to, co dookoła. I cieszę się tym.

Podobne posty
Pogodowa ruletka w Brnie
Rehabilitacja Mai to nasza przyszłość